22kilo

Poród, karmienie i szpitalne jedzenie

Poród, karmienie i szpitalne jedzenie

1 Comment

Młoda matka karmiąca piersią powinna zwracać baczną uwagę na to, co je: sięgać po zdrowe i ekologiczne produkty, gotować lekkie potrawy, a wszelkie warzywa i owoce (o ile to możliwe) obierać ze skórki. Jak się to ma d szpitalnego jedzenia? Nie ma.

O szpitalnym jedzeniu krążą mity, anegdoty, złośliwe żarty i pełne oburzenia opinie. Niby człowiek zdaje sobie z tego sprawę, ale jednak po pobycie w szpitalu jest mocno zaskoczony, że placówka, które notabene powinna dbać o jego zdrowie – podaje mu takie, za przeproszeniem, gówno. Przez kilka dni, które spędziłam w szpitalu po porodzie, na śniadanie zawsze właściwie było to samo: 3 kawałki chleba (właściwie to dwa, ale kto chciał mógł dostać i trzeci. Co ciekawe, ten trzeci był zawsze znacznie mniejszy niż pozostałe dwa), 5 kawałków wędliny w stylu mortadeli, w której było mało mięsa (jeśli w ogóle) za to sporo soli i ostrych przypraw – w sam raz dla karmionego maluszka. Ponieważ warzywa są ważne w diecie, do śniadania można było dodatkowo liczyć na jedną dziesiątą pomidora lub 3 cm kawałek ogórka: jedno i drugie oczywiście w skórce. Sałaty nie było, chleb można było za to posmarować odrobiną masła. Oprócz tego na każde śniadanie była zupa mleczna, która była jedynym zjadliwym posiłkiem podawanym przez cały dzień. To wszystko było podawane zazwyczaj w okolicach godziny 7 rano, no bo inaczej przecież pacjenci nie zgłodnieliby przed obiadem, który podawano przed 13, a trzeba przecież jeszcze zjeść kolację o 17:00.

Swoją drogą, to jedzenie szpitalne było przygotowywane z niemałą fantazją. Podobał mi się np. ryż z niezidentyfikowanymi dodatkami, która jedna z pań roznoszących posiłki nazwała szumnie risottem. Oczami wyobraźni wyobraziłam sobie dobrego kucharza duszącego ryż w dobrym białym winie… Niektóre decyzje były dość zastanawiające. Np. z czterech dni, które spędziłam na porodówce, tylko dwa razy podano drugie śniadanie: raz w postaci woreczka flipsów, raz pomarańczowej galaretki podanej w plastikowym kubeczku. Galaretkę zjadłam, bo wydało mi się to tak tradycyjnie szpitalne danie, jak dajmy na to pizza we Włoszech.

Sama jakość posiłków to jeszcze nie koniec problemu, bo sporym wyzwaniem jest ich spożywanie. Na salach nie ma stołów, czasem ewentualnie zdarzają się krzesła, więc je się trudno. Łóżka są mało wygodne i łatwo wylać odrobinę zupy czy sosu z dania głównego na łóżko, a czystego prześcieradła nie można dostać ot tak. Sztućce należy mieć własne, bo chociaż kuchnia dysponuje, to niechętnie je pożycza. A jak już się widelec czy łyżkę pożyczy, to nie należy zwracać jej aż do wypisu, tylko myć samodzielnie, bo przecież nikt nie ma czasu, by robić to za pacjenta. Podobnie jest z kubkami.

Dwa lata temu, gdy zaczynałam się odchudzać, już planowałam założenie rodziny – to dlatego między innymi zależało mi na zrzuceniu zbędnych kilogramów. Później, przez cała ciążę, również starałam się zdrowo odżywiać – dlaczego miałabym z tego rezygnować w tym najważniejszym okresie, gdy trzeba karmić noworodka? Po dwóch dniach całkowicie zrezygnowałam ze szpitalnego wiktu, ale przecież nie każdy ma taką możliwość.

najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Kasia
Gość

co do pory posiłków i drugiego dania miałaś większy luksus niż ja…chociaż u nas w sali były stoły i krzesła 🙂
za to ciekwostką było to, że matki pocesarkowe, które z racji operacji muszą mieć specjalną dietę, przez te kilka dni w szpitalu mogą żywić się tylko suchym chlebem i ryżem bo nic innego ze szpitalnych dań jeść nie mogą. Całe szczęście, że rodzina mnie dokarmiała, a mama przynosiła obiady….a potem się dziwią że laktacja często rusza dopiero w domu.