Nie wymagam wiele. Chciałabym być po prostu lepszą mamą. Serwować rodzinie 5 zdrowych, smacznych i interesujących posiłków dziennie. Nosić rozmiar S i mieć wygimnastykowane ciało. Chciałabym, żeby mój dom lśnił czystością. No i nie być zmęczona. No cóż, ważne to poprzestawać na małym, co nie?
Kiedy ujmę to w ten sposób, to brzmi to zabawnie. Ale która z mam nie ma na sumieniu podobnych myśli? Takie niewykonalne cele same nakładamy na siebie. Już nie oglądamy seriali i pokazów mody z myślą, że to prawdziwi ludzie. Wiemy, co to Photoshop. Ale za to mamy media społecznościowe, więc przecież nie oglądamy celebrytów, ale naszych znajomych. A ci nasi znajomi mają przecież piękne, czyste mieszkania, zabierają dzieci na wycieczki po muzeach, jeżdżą na egzotyczne wakacje i bywają w modnych restauracjach. I nie myślimy o tym, że to tylko życie na pokaz, że na co dzień ich życie wygląda tka, jak nasze. I że my robimy dokładnie to samo, gdy wrzucamy zdjęcia na portale społecznościowe.
Sama mam konto na Insta i wiem dokładnie jak to wygląda. Nieraz w całym mieszkaniu panuje bałagan, tylko kwadrat metr na metr świeci czystością i tam kadruję zdjęcie. Czy jest w tym coś złego? Zależy jak na to spojrzeć. Przecież większość z nas po to właśnie przegląda Instagrama – żeby zaspokoić swoje potrzeby estetyczne. Z pewnością jest to dla mnie jeden z głównych powodów. Czasem można tam też trafić na naprawdę ciekawe i osobiste treści, które z różnych względów nie pojawiają się na blogach. Ale jest też druga strona medalu. Patrzę niekiedy na te wystylizowane zdjęcia, które – nie przeczę – są ładne i z przerażeniem myślę, ile ta osoba musiała poświęcić czasu na pstryknięcie swojej idealnej fotki. Ile pieniędzy, by np. zanurzyć cały pokój w kwiatach. I myślę sobie, że po prostu mi się nie chce. Bo chociaż fajnie byłoby mieć tysiące fanów i followersów i zbierać setki serduszek pod zdjęciami, to szkoda byłoby mi na to czasu.
Życie to sztuka wyboru
Macierzyństwo nauczyło mnie różnych rzeczy. Przede wszystkim tego, że wszystko, co robimy, jest naszym wyborem. Kiedy jesteś singlem i masz dużo wolnego czasu, być może tego nie dostrzegasz. Twój wybór dotyczy np. tego czy wieczorami oglądać serial czy zapisać się na kurs językowy. Kiedy jednak masz dzieci, sprawa jest nieco trudniejsza. Nagle pojawiają się dodatkowe wyzwania. Na kurs chodzisz kosztem czasu spędzonego z dzieckiem. Musisz więcej czasu poświęcić na wyjście (w moim przypadku byłoby to także odciągnięcie mleka). Kiedy ty wychodzisz, Twój partner musi zostać z dzieckiem. Nie może oddać się w tym czasie swojemu hobby. Dochodzi do tego też wątek finansowy, bo znowu kurs kosztuje, a jako rodzina moglibyście wspólnie wydać je na coś innego. No dobra, zapisałaś się na kurs i chodzisz na niego dwa razy w tygodniu. Ale twój partner również nie chce codziennie wieczorem siedzieć w domu, więc zapisuje się na siłownię, którą również odwiedza dwa razy w tygodniu. Nagle okazuje się, że przez większą część tygodnia nie spędzacie wspólnie popołudni, bo każdy robi coś na własną rękę.
I żeby nie było – to tylko przykład i nie mówię, że matka nie może zapisać się na kurs. Czasy Matki-Polki Wyrzekającej Się mamy już chyba w dużej mierze za sobą, a urodzenie dziecka to nie koniec życia towarzyskiego.
Jednak teraz wszystko jest po prostu oplecione znacznie większą koniecznością planowania, wymyślania i organizowania. Ale zewsząd płynie komunikat „nie możesz być tylko zwykłą matką”. Czasem mam wrażenie, że feministki wywalczyły nam tylko tyle, że nie możemy zadowolić się wyłącznie rolą matki-gospodyni domowej, choćby nie wiadomo jak bardzo taka rola by nas pociągała i jak bardzo byśmy się w niej dobrze nie realizowały. Musimy być teraz „biegającymi bio mamami”, wychowywać dzieci metodą Montessori, być fit i eko, pracować, odpoczywać uprawiając kilka różnych sportów i otaczając się zawsze pięknymi gadżetami prosto z katalogu Ikei.
Wybieraj mądrze
Jednak po jakimś czasie okazuje się, że życie ciągle na najwyższych obrotach jest niemożliwe i niestety często boleśnie się o tym dowiadujemy. Ale ileż razy można mieć do siebie pretensje, że nie spełniło się wygórowanej listy oczekiwań? Wyzywać siebie samych od leniuchów i nudziarzy? Ile dni można odmawiać sobie prawa do odpoczynku?
Ano nie można. Nie w nieskończoność. Zanim poczujesz się zmęczona tym wszystkim – co przecież w dużej mierze sama sobie narzuciłaś, odpuść sobie. Zdecyduj, co naprawdę jest dla Ciebie ważne. W pierwszych tygodniach po porodzie chciałam natychmiast odzyskać moja wagę sprzed ciąży. Zabrałam się ostro za dietę i… przegrałam. Zamiast wykorzystywać chwile z nowo narodzonym dzieckiem, wiele czasu spędzałam w kuchni i i tak nie schudłam tak, jak chciałam. Tegoroczne lato było tak upalne, że nie byłam w stanie wykonać nawet prostego treningu, bo nie tylko, że byłam od razu zlana potem, to jeszcze zaczynało mi się kręcić w głowie i po chwili padałam bez sił na kanapę. Wreszcie po prostu przestałam się tym zadręczać. Urodziłam dwójkę dzieci, jestem po 30-tce i noszę rozmiar M. To przecież nie jest ZŁE. Czy wolałabym nosić S? Oczywiście. Ale nie kosztem codziennych godzinnych treningów i spędzania drugiej godziny na gotowaniu w kuchni.
Nie daję sobie przyzwolenia na to, by znowu być grubasem. Będę trzymać się w ryzach. A kiedy znowu będę miała więcej czasu, wrócę do ćwiczeń. Od września mój synek pójdzie do przedszkola, upały się kończą, więc o trening powinno być łatwiej. A tymczasem… w momencie, kiedy pogodziłam się z wagą, nagle zaczęłam wyglądać zgrabniej. Wyglądać, bo moja waga ciągle stoi w miejscu, chyba już czwarty miesiąc. Ale nie licząc na to, że zaraz schudnę, kupiłam sobie trochę nowych ubrań, które nie są na mnie zbyt obcisłe i w których wyglądam znacznie lepiej. Moje ciało odetchnęło od diet i chyba w końcu przestało wszystko magazynować, a ja zrobiłam się mniej napuchnięta. A może po prostu mój organizm potrzebował właśnie tyle czasu, by zregenerować się po ciąży. Ostatnio zweryfikowałam też nieco moje zwyczaje żywieniowe, ale to temat na osobny post. A na koniec jeszcze jeden mały tip:
Nie masz czasu? Kup go
Ostatnio odkryłam bodaj najcudowniejszy sposób wydawania pieniędzy – zatrudniłam panią do sprzątania. Jest to coś, o czym marzyłam dosłownie od dziecka. Wtedy tylko myślałam, że trzeba być do tego mega bogaczem i mieć służącą, która sprząta po Tobie codziennie. Ah, ileż ja razy to sobie wyobrażałam! Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej w zasięgu ręki, bo można zatrudnić kogoś, kto przyjdzie raz w tygodniu, miesiącu czy przed świętami – to w końcu ja ustalam zasady. I ustaliłam: z przemiłą panią na emeryturze, że będzie przychodzić raz na dwa tygodnie. Oczywiście, nie znaczy to, że w ogóle przestałam sprzątać. Nadal muszę co wieczór ogarniać kuchnię, a odkurzam kilka razy w tygodniu, szczególnie teraz, gdy Marysia pełza po całym mieszkaniu. Ale nie muszę martwić się o mycie śmietników czy dokładne porządki w łazience. Ostatnio teściowa zabrała do siebie mojego synka na cały weekend. Normalnie w takiej sytuacji sporą część tego czasu przeznaczylibyśmy na sprzątanie mieszkania. Ale nie teraz, kiedy pani B. ma i tak przyjść jutro, żeby ogarnąć całe mieszkanie. Mogliśmy więc całkowicie na luzie pobawić się z córką, pooglądać serial, do tego mąż zbudował szafkę na talerze z resztek starego łóżka, a ja uszyłam sobie woreczek na suszone owoce.
A teraz najlepsze. To wcale dużo nas nie kosztuje. Za 5 godzin sprzątania (a to spokojnie wystarcza na nasze całe mieszkanie) płacimy 100 zł. Pani przychodzi do nas co drugi tydzień, więc całkowity koszt to 200 zł miesięcznie. To kwota, którą jestem w stanie zaoszczędzić naprawdę na pierdołach. Jak kupowanie kawy na mieście, ciasta w cukierni (wolę robić je sama) czy nawet darować sobie zakup nowej bluzki, której nie potrzebuję koniecznie.
Zdjęcie pochodzi z Pixabay. Nie mogłam znaleźć niczego, co pasowałoby do treści i tytułu tego posta. Ale pomyślałam, że mała foka obroni się sama ;p
bardzo fajny tekst