22kilo

Jak Amerykanka pojechała do Francji

Jak Amerykanka pojechała do Francji

Możliwość komentowania Jak Amerykanka pojechała do Francji została wyłączona

Świnia w Prowansji to nie kolejna historia o naiwnych Amerykanach, którzy przeprowadzają się do Francji z dnia na dzień licząc, że to zmieni ich życie na zawsze. Pewnie dlatego, że ta historia wydarzyła się naprawdę, a nie zrodziła w czyjejś wyobraźni. Georgranne Brennan i jej mąż mieli marzenie – chcieli zamieszkań w Prowansji, kupić kozy i robić ser z ich mleka. Nie jest to jednak tak szalone, jak może się wydawać. Chociaż żadne z nich nie miało wcześniej doświadczenia w wyrobie nabiału, to mąż Georgeanne – Donald – z wykształcenia był weterynarzem, miał więc pojęcie na temat hodowli zwierząt. Sama autorka, chociaż z wykształcenia jest historykiem, również nie bała się pracy i szybko nauczyła się robić sery, którymi zachwycili się także Francuzi.

Państwo Brennan sprowadzili się do Południowej Francji ze swoją kilkuletnią córeczką i zamieszkali w starym domu bez elektryczności. W pierwszej kolejności udali się, by kupić kozy, które miały stać się zaczątkiem ich stada: czytanie o kozach, poznawanie ich imion i zwyczajów, a także troski, z którą należy o nie dbać jest moją ulubioną częścią Świni w Prowansji, mimo że nie jest to idylliczny świat. Pierwsze koźlątko, które miało urodzić się w stadzie, umiera jeszcze przed narodzinami i to przy malutkiej Ethel. Okazuje się, że świat natury jest bardziej okrutny, niż bylibyśmy skłonni przyznać.

I w momencie, gdy akcja powoli się rozwija i z zachwytem przewiduję, że będę oto czytać o hodowaniu kóz, owiec i tytułowej świni przez następne kilkadziesiąt stron, okazuje się, że niemal z dnia na dzień Brennanowie są zmuszeni do opuszczenia Prowansji i powrotu do Kalifornii.

To nie koniec książki

O czym więc jest książka? Po kilku latach przerwy Georgeanne wraca do Prowansji razem ze swoją rodziną – tym razem jednak nie na stałe, ale na pół roku, bo od teraz autorka będzie mieszkała i w Stanach, i w Prowansji – w czasie długich, nauczycielskich wakacji. W jej życiu wiele się zmieni – starego męża zastąpi nowy, pojawi się też drugie dziecko. Ale mam wrażenie, że sama autorka najchętniej i z największym rozrzewnieniem wspomina czasy, gdy razem z Donaldem hodowali kozy i własnoręcznie wyrabiali ser z ich mleka.

Podtytuł książki – Dobre jedzenie i proste przyjemności w południowej Francji – sugeruje, że ta pozycja nie tyczy tyle historii Brennan, ile życia w tej części Europy. Dla Georgeanne niektóre rzeczy całkiem normalne dla nas (choć Polsce jednak dość daleko do Prowansji) wydają się objawieniem. Śmiać mi się chciało, gdy czytałam, z jakim zachwytem Amerykanka opisuje, jak Francuzi zbierają grzyby: a raczej, że w ogóle to robią. Sama została wychowana w przeświadczeniu, że zbieranie grzybów to dosłownie igranie ze śmiercią, a jedyne grzyby, jakie się je, to albo pieczarki, albo szlachetniejsze gatunki kupowane wyłącznie w drogich delikatesach. Swoją drogą bardzo podoba mi się francuski przepis, zgodnie z którym w każdej aptece musi pracować minimum jedna osoba przeszkolona w rozpoznawaniu grzybów: każdy może przyjść i pokazać swój koszyk za darmo, a aptekarz stwierdzi, które grzyby są jadalne, a które trujące.

Książka podzielona jest na rozdziały, z których każdy kręci się wokół konkretnego dania. Oczywiście, na te najbardziej charakterystyczne podawane są przepisy. Na końcu tej recenzji przedstawię przepis na aioli, chociaż przyznam, że sama jeszcze nie próbowałam go przyrządzać i nie wiem, czy to zrobię.

Na koniec, jeszcze kilka słów na temat autorki: Georgeanne Brennan jest autorytetem jeżeli chodzi o kuchnię francuską i współpracuje z popularnymi magazynami o jedzeniu. W swojej rodzimej Kalifornii oraz w domu w Prowansji prowadzi kursy gotowania, przepisy mozna znaleźć także na jej stronie georgeannebrennan.com. Jeżeli chcecie wziąć udział w takich warsztatach, a nie stać Was na bilet lotniczy, możecie wykupić dostęp do warsztatów on-line za niecałe 20 dolarów.

Proste przyjemności

Świnię w Prowansji czyta się przyjemnie, ale przyznam, że Moje życie we Francji Julii Child zrobiło na mnie znacznie korzystniejsze wrażenie. Tutaj Gorgeanne Brennan wprost pisze o tym, jak Prowansja jest cudowna, u Child zachwyt Francją był zaś widoczny w każdym słowie, obojętnie czy dotyczyło ono jedzenia, widoków czy opisu znajomych. Ta niewielka książeczka jest jednak warta przeczytania, chociażby ze względu na wyjątkowość kuchni prowansalskiej, która została tutaj przybliżona. To nie jest nowość na rynku wydawniczym, może więc być Wam trudno dostać ją w księgarni stacjonarnej. W Internecie dostaniecie ją bez problemu (np. tutaj).

Przepis na Aioli

Aioli to czosnkowy majonez, który dodaje się chyba do wszystkich wymienionych w książce dań. Tak poleca go robić autorka książki:

W moździerzu ugniatamy cztery ząbki czosnku i szczyptę soli, aż uzyskamy jednolitą pastę. Jeśli mamy duży moździerz, nadal z niego korzystamy, jeśli nie, przekłądamy pastę do misy. Wbijamy trzy duże żółtka. Powoli, kropla po kropli, wlewamy około pół szklanki oliwy z pierwszego tłoczenia, cały czas ubijając sos. Kiedy zacznie gęstnieć, oliwę można już dolewać cienkim strumyczkiem. Jeśli używamy łagodnej oliwy typu prowansalskiego, możemy wlać jeszcze jeszcze pół szklanki. Jeśli oliwa ma mocny smak, zamiast drugiej porcji dodajemy tyle samo oleju słonecznikowego lub oleju z pestek winogron. W obu przypadkach ubijamy sos dopóty, dopóki nie zrobi się gęsty i sztywny. Aioli można wykonać dzień wcześniej, trzeba jednak pamiętać, że z czasem robi się coraz mocniejsze.

Tytuł: Świnia w Prowansji. Dobre jedzenie i proste przyjemności w południowej Francji

Autor: Georgeanne Brennan

Wydawnictwo: Czarne